Szczerze mówiąc, jak Pustułkowy Dziób usłyszał o jakiejś odległej rodzinie, to pierwsze, co zrobił, to pogadał z bratem. Na temat traw. Do podróży. Od razu, jak do jego uszu docierały słowa "odległa rodzina", to na mordce kocura pojawiał się szczery, szeroki uśmieszek. Ta wiadomość była niczym "Twoja partnerka przeżyła pożar", albo "Znaleźliśmy twojego syna".
Właśnie wyruszał. Spożył już wybrane trawy przez Ślepą Łapę (wtedy jeszcze nie był pełnoprawnym medykiem), przez które może wytrzymać kilka zachodów słońca bez polowania. Polizał matkę, ciocię, brata między uszami na pożegnanie, mając na sumieniu fakt, iż może nie powrócić, i wyszedł z obozu w stronę wschodu, pamiętając z wiadomości o odległych klanach. Gdzieś tam powinien być Klan Wilka, czyli jego cel.
Właśnie wyruszał. Spożył już wybrane trawy przez Ślepą Łapę (wtedy jeszcze nie był pełnoprawnym medykiem), przez które może wytrzymać kilka zachodów słońca bez polowania. Polizał matkę, ciocię, brata między uszami na pożegnanie, mając na sumieniu fakt, iż może nie powrócić, i wyszedł z obozu w stronę wschodu, pamiętając z wiadomości o odległych klanach. Gdzieś tam powinien być Klan Wilka, czyli jego cel.
Dzień piąty.
Pustułkowy Dziób ma przerąbane. I to ostro.
Jego własny brat chyba pomylił medykamenty, bo te właściwe miały działać do siedmiu wschodów słońca, a miętowooki już teraz jest zmęczony i bardzo głodny. Ogółem, czuł się bardzo źle. Nie miał siły złowić czegoś większego niż myszki, to raz, na drodze spotyka tylko drzewa, to dwa. I tak ciągle. Drzewa, drzewa, drzewa. Miał ich już dość. Bał się zasnąć, bo nie wiadomo, czy właśnie teraz nie czai się na niego jakiś borsuk. To trzy. Powoli już wątpił w to, że w ogóle kogoś znajdzie. To cztery.
Nagle poczuł jakiś smród, którego nigdy nie dowiodło się poczuć w życiu. Był nie do wytrzymania, paskudny i okropny. Kiedyś w sumie o nim słyszał. To chyba właśnie ta... Grzmotowa Droga? Chyba tak. W jego rodzinnym lesie nie było tych Grzmotowych Dróg. Bo nie było Dwunożnych. Kolejna kwestia nie do zrozumienia.
Pustułek pokasłał kilka razy od smrodu i rozejrzał się. Droga ciągnęła w większych odstępach między drzewami i dłużyła się w nieskończoność. Kocur spojrzał na niebo, orientując się, w którą stronę ma iść, i poszedł na prawo. Przez chwilę nagle zapomniał o aktualnych problemach. Szedł szybko, mając szeroko otwarte oczy. Próbował mniej więcej zrozumieć, czy aby napewno droga idzie dalej.
Następnego dnia, już czując, jakby miał umierać, nagle usłyszał szelest. Dziwny szelest, nie podobny do tego, gdy mysz lub królik jest w krzakach. W zaroślach był kot. I to było również czuć.
Zapach przypominał mysie bobki i zapachy słodkich kwiatów w jednym. Dosyć obrzydliwe, ale da się oddychać. Kocur odwrócił się za siebie i usłyszał dosyć piskliwy, ale ładny głosik.
– Ooo, dzień dobry! – Pustułek cały się napuszył, ale stał wciąż w miejscu. Kotka wyglądała dosyć podobnie, jak z opowieści o córce Miętowego Listka. Chyba Sowie Skrzydło się nazywała. Natomiast ta oceniająco spojrzała na szarego kocura, i, zauważając jak bardzo kocur jest niezadbany przez wędrówkę, próbowała ukryć swój grymas flirtującym tekstem: – Czy twoja sierść jest tak samo brudna jak twoje myśli?
Pustułkowy Dziób skrzywił się, patrząc na prawo i lewo, poszukując ratunku. Wtem z krzaków wyszła pewna istotka...
<Sowa? Milcząca Sadzawka?>
Jego własny brat chyba pomylił medykamenty, bo te właściwe miały działać do siedmiu wschodów słońca, a miętowooki już teraz jest zmęczony i bardzo głodny. Ogółem, czuł się bardzo źle. Nie miał siły złowić czegoś większego niż myszki, to raz, na drodze spotyka tylko drzewa, to dwa. I tak ciągle. Drzewa, drzewa, drzewa. Miał ich już dość. Bał się zasnąć, bo nie wiadomo, czy właśnie teraz nie czai się na niego jakiś borsuk. To trzy. Powoli już wątpił w to, że w ogóle kogoś znajdzie. To cztery.
Nagle poczuł jakiś smród, którego nigdy nie dowiodło się poczuć w życiu. Był nie do wytrzymania, paskudny i okropny. Kiedyś w sumie o nim słyszał. To chyba właśnie ta... Grzmotowa Droga? Chyba tak. W jego rodzinnym lesie nie było tych Grzmotowych Dróg. Bo nie było Dwunożnych. Kolejna kwestia nie do zrozumienia.
Pustułek pokasłał kilka razy od smrodu i rozejrzał się. Droga ciągnęła w większych odstępach między drzewami i dłużyła się w nieskończoność. Kocur spojrzał na niebo, orientując się, w którą stronę ma iść, i poszedł na prawo. Przez chwilę nagle zapomniał o aktualnych problemach. Szedł szybko, mając szeroko otwarte oczy. Próbował mniej więcej zrozumieć, czy aby napewno droga idzie dalej.
Następnego dnia, już czując, jakby miał umierać, nagle usłyszał szelest. Dziwny szelest, nie podobny do tego, gdy mysz lub królik jest w krzakach. W zaroślach był kot. I to było również czuć.
Zapach przypominał mysie bobki i zapachy słodkich kwiatów w jednym. Dosyć obrzydliwe, ale da się oddychać. Kocur odwrócił się za siebie i usłyszał dosyć piskliwy, ale ładny głosik.
– Ooo, dzień dobry! – Pustułek cały się napuszył, ale stał wciąż w miejscu. Kotka wyglądała dosyć podobnie, jak z opowieści o córce Miętowego Listka. Chyba Sowie Skrzydło się nazywała. Natomiast ta oceniająco spojrzała na szarego kocura, i, zauważając jak bardzo kocur jest niezadbany przez wędrówkę, próbowała ukryć swój grymas flirtującym tekstem: – Czy twoja sierść jest tak samo brudna jak twoje myśli?
Pustułkowy Dziób skrzywił się, patrząc na prawo i lewo, poszukując ratunku. Wtem z krzaków wyszła pewna istotka...
<Sowa? Milcząca Sadzawka?>