Strony

sobota, 18 marca 2017

pustusio

  Szczerze mówiąc, jak Pustułkowy Dziób usłyszał o jakiejś odległej rodzinie, to pierwsze, co zrobił, to pogadał z bratem. Na temat traw. Do podróży. Od razu, jak do jego uszu docierały słowa "odległa rodzina", to na mordce kocura pojawiał się szczery, szeroki uśmieszek. Ta wiadomość była niczym "Twoja partnerka przeżyła pożar", albo "Znaleźliśmy twojego syna".
  Właśnie wyruszał. Spożył już wybrane trawy przez Ślepą Łapę (wtedy jeszcze nie był pełnoprawnym medykiem), przez które może wytrzymać kilka zachodów słońca bez polowania. Polizał matkę, ciocię, brata między uszami na pożegnanie, mając na sumieniu fakt, iż może nie powrócić, i wyszedł z obozu w stronę wschodu, pamiętając z wiadomości o odległych klanach. Gdzieś tam powinien być Klan Wilka, czyli jego cel.

  Dzień piąty.
  Pustułkowy Dziób ma przerąbane. I to ostro.
  Jego własny brat chyba pomylił medykamenty, bo te właściwe miały działać do siedmiu wschodów słońca, a miętowooki już teraz jest zmęczony i bardzo głodny. Ogółem, czuł się bardzo źle. Nie miał siły złowić czegoś większego niż myszki, to raz, na drodze spotyka tylko drzewa, to dwa. I tak ciągle. Drzewa, drzewa, drzewa. Miał ich już dość. Bał się zasnąć, bo nie wiadomo, czy właśnie teraz nie czai się na niego jakiś borsuk. To trzy. Powoli już wątpił w to, że w ogóle kogoś znajdzie. To cztery.
  Nagle poczuł jakiś smród, którego nigdy nie dowiodło się poczuć w życiu. Był nie do wytrzymania, paskudny i okropny. Kiedyś w sumie o nim słyszał. To chyba właśnie ta... Grzmotowa Droga? Chyba tak. W jego rodzinnym lesie nie było tych Grzmotowych Dróg. Bo nie było Dwunożnych. Kolejna kwestia nie do zrozumienia.
  Pustułek pokasłał kilka razy od smrodu i rozejrzał się. Droga ciągnęła w większych odstępach między drzewami i dłużyła się w nieskończoność. Kocur spojrzał na niebo, orientując się, w którą stronę ma iść, i poszedł na prawo. Przez chwilę nagle zapomniał o aktualnych problemach. Szedł szybko, mając szeroko otwarte oczy. Próbował mniej więcej zrozumieć, czy aby napewno droga idzie dalej.

  Następnego dnia, już czując, jakby miał umierać, nagle usłyszał szelest. Dziwny szelest, nie podobny do tego, gdy mysz lub królik jest w krzakach. W zaroślach był kot. I to było również czuć.
  Zapach przypominał mysie bobki i zapachy słodkich kwiatów w jednym. Dosyć obrzydliwe, ale da się oddychać. Kocur odwrócił się za siebie i usłyszał dosyć piskliwy, ale ładny głosik.
   – Ooo, dzień dobry! – Pustułek cały się napuszył, ale stał wciąż w miejscu. Kotka wyglądała dosyć podobnie, jak z opowieści o córce Miętowego Listka. Chyba Sowie Skrzydło się nazywała. Natomiast ta oceniająco spojrzała na szarego kocura, i, zauważając jak bardzo kocur jest niezadbany przez wędrówkę, próbowała ukryć swój grymas flirtującym tekstem: – Czy twoja sierść jest tak samo brudna jak twoje myśli?
  Pustułkowy Dziób skrzywił się, patrząc na prawo i lewo, poszukując ratunku. Wtem z krzaków wyszła pewna istotka...

<Sowa? Milcząca Sadzawka?>

niedziela, 18 września 2016

bob budowniczy

  W Jelonce coś zaczęło błyszczeć, iskrzyć, palić się ogniem nie gorącym, lecz ciepłym. Zamrugała kilka razy i spojrzała na wychodzącego kocura, kiedy zatrzymała go odgłosem:
  – Może, zaprowadzić cię po terenach? Chyba ich nie za bardzo dobrze znasz. Dodatkowo, mógłbyś zatrzymać na sobie zapach Wilczego Klanu. – w jej głosie słychać było melodyjną nutkę, jakby chciała się podzielić tym płomykiem ciepła z jej serca. Jednak Smutny Śpiew pokręcił głową.
  – Nie musisz. – rzucił, wychodząc z nory i skręcił gdzieś, i wtedy płomień zniknął.
  Co prawda, cętkowana dawno coś czuła do owego kota. Mimo, iż nie chciała łamać Kodeksu, czekała kolejnego, może i krótkiego, spotkania, gdzie znów mogła by ujrzeć jego piękne, szare oczy, pręgowane, bardzo puszyste futro i usłyszeć głos - cichy, lecz basowy. Kotka marzycielsko westchnęła, kiedy nagle zrozumiała, że na pewno on nie odwzajemnia uczucia, a na odwrót, utrzymuje relacje wojownik-lider. Na nowe myśli zwinęła się w kłębek, dotykając noskiem ogona i zamknęła oczy, myśląc o rodzicach. Przecież oni mieli taką miłość, taka romantyka! Szkoda, że straciła je jeszcze z uczniowskich czasów.

* * *

  Na poranek, kiedy słońce, którego promienie padały akurat na brązową sierść liderki, powoli się podnosiło, Cętkowany już dawno wysłała patrol. Jelenia Gwiazda jeszcze smacznie spała, dziedzicząc cechę śpiocha od matki. Mogła by tak spać do połowy dnia, gdyby nie to, że ktoś jej przerwał ową czynność. Była to Cętkowany Ogon, która krzyczała, że mają wojownika z cudzego klanu w obozie. Liderka złośliwie otworzyła oczy, po czym powarczała i wstała, wychodząc z nory.
  Na środku obozu stał Smutny Śpiew, wokół niego zgrupowały się wojownicy i uczniowie, szepcząc coś między sobą. Ach, no tak. Oni nie wiedzą.


<Smutek? Moja wena też kaput ;u;>

piątek, 16 września 2016

Od Jeleniej Gwiazdy CD Smutnego Śpiewu

  Słuchy o wojnie między Klanem Nocy i Klanem Burzy rozchodziły się jak krew po sierści, jak łzy po policzkach. Tak szybko, tak namiętnie o tym mówili wojownicy z dwóch pozostałych klanów. A nojgorsze jest to, że nie wiedzieli nic. Nie wiedzieli, jaki ból sprawiły wzajemnie oba klany. Nie znali przyczyny wojny. Nikt o tym nie wiedział, oprócz Srebrnej Gwiazdy i Czarnej Gwiazdy.
  Przechodząc obok dwóch wojowników, którzy jedli swój posiłek, Jelenia Gwiazda po raz czwarty westchnęła. Kilkakrotnie usłyszała w słowach kotów "wojna" i "Klan Burzy", "Klan Nocy". To już nie były honorowe słowa, na te słowa nie można uśmiechnąć się i powiedzieć z odwagą "To jest mój klan". Teraz to się liczyło jako słowa zapełnione niepewnością, jakimś dziwnym strachem, a może nawet i uniżeniem. Jakby się bali, że ktoś powie "To ty zabiłeś mojego ukochanego!" albo "To twój klan jest we wszystkim winien! Idź stąd!". Ten strach nie był widoczny jednak w słowach, a w ranach kotów, w ich bliznach, a najbardziej - w ich oczach. Niemigoczący wzrok, zmęczenie, smutek i ból od blizn, strata kogoś bliskiego.
  Jedna z wojowników, co jadła dosyć tłustą myszkę, słuchała drugiego, u którego posiłkiem był dorosły, leśny gołąb. Natuczą się i nie będą polowali na więcej, pomyślała z obrzydzeniem liderka, patrząc, jak koty, wcinając te jedzenie, rozmawiali tylko o wojnie. Tylko. Wokół cętkowanej nie było nikogo, kto by nie myślał o wojnie, o stratach, o dwóch klanach.
  Zbliżała się już noc, jednak dzisiaj liderka nie spała. Myślała o kimś, kogo zauważyła na zebraniu. Myśli przerwał ktoś, kto do Jeleniej Gwiazdy podszedł szybkim krokiem. Podszedł i powiedział, że jakiś szary, puszysty kot, cały zakrwawiony i pachnący Klanem Burzy przyszedł i chciałby porozmawiać z liderką. Czyżby to był...?
  – Zawołaj go d-do mnie. – przykazała twardym, chłodnym głosem kotka, czekając, aż kocur wyjdzie z obozu.

* * *

  Nie patrzyli się na siebie.
  Nieoczekiwany gość przemierzał wzrokiem dosyć ciemną norę, która jednak okazała się wręcz ogromną. W długości była w dwa lisie ogony, tak samo w wysokości i szerokości. W niej mogło się zmieścić 3 leżące koty bez dotykania się wzajemnie.
  Szare oczy Smutnego Śpiewu zdradzały to, co odczuwał kocur. Zmęczenie, gorycz, w pewnym sensie złość.
  Natomiast miętowe ślepia, odziedziczone po matce, Jeleniej Gwiazdy wykazywały się jakąś dobrocią, tak jakby gotowe przyjąć pomoc.
  – Chcę dołączyć do Twojego klanu, – powiedział szary przymulonym głosem. Jelenia Gwiazda się zaniepokoiła. Co, jeżeli wojownicy, którzy byli pogrążeni w rozmowach o wojnie pomyślą, iż Smutny Śpiew jest szpiegiem, albo jeszcze gorzej - tchórzem?
  Cisza trwała kilka minut. Była niekomfortowa i krępująca, Jelenia Gwiazda wzdrygiwała ogonem, gorączkowo myśląc nad odpowiedzią, a Smutny Śpiew, tym razem patrząc na liderkę, co jakiś czas mrugał. Nikt nie chciał przerywać owej ciszy, dwójka była pogrążona w swoje myśli.
  – D-dobrze... – ostrożnie szepnęła kotka, tak jakby próbując nie przeszkadzać Smutnemu myśleć o swoim. Jednak po zgodzeniu się w oczach szarego błysnęło coś, czego cętkowana nie mogła zrozumieć przez jakiś czas. Jakaś nadzieja, jakaś nikła nadzieja w to, że jego życie się tutaj, w Klanie Wilka, zmieni. Zmieni się na zawsze,

<Smutny? ;^;>

piątek, 9 października 2015

Hehe

Heheszky HEHESZKY Heheszky HEHESZKY Heheszky HEHESZKY


testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy testy